1. Wrocław,
Dworzec Autobusowy Wroclavia, 9.06.2018. Autokar firmy FlixBus, numer kursu P4,
w relacji Warszawa – Łódź – Praga wjechał na stanowisko.
Przyznam,
że z wielkim trudem przystąpiłem do opisu mojej jedynej, zaskakująco krótkiej
podróży zagranicznej w 2018 r., co więcej – zastanawiałem się, czy opisywanie
tej podróży ma sens. Z czego wynikały moje tak głębokie wątpliwości, o tym
napiszę niebawem, powiem jednak, że w czasie tej ambitnej i skądinąd dalekiej
wyprawy z Polski do Italii spotkała mnie niespodzianka, która wolałbym, żeby
nigdy więcej się nie powtórzyła.
Drogą krótkie dygresji powiem, że w
roku 2018 sezon wiosenny oraz letni trwały zaskakująco długo i były słoneczne i
ciepłe, jak rzadko kiedy. Kwiecień na początku zaskoczył krótkotrwałym nawrotem
zimy, po którym wiosna nie tyle przyszła, co dosłownie „wybuchła”. Cały czwarty
miesiąc roku można uznać za cieplejszy niż zwykle, a przyroda rozkwitła z
niebywałą intensywnością. Nie wspomnę o maju, który – chwilami przypominał bardziej
czerwiec lub nawet lipiec, nie tylko ze względu na warunki pogodowe, ale
prawdziwie przedwczesny rozkwit roślinności, zgodnie z kalendarzem kwitnącej w
czerwcu lub lipcu, a wraz z tym wysyp motyli dziennych, także tych, których z
reguły w maju ani czerwcu jeszcze nie ma.
Czy takie iście „przedwczesne lato
wiosną” mogło sprzyjać podjęciu wyprawy do kraju nad Morzem Śródziemnym? Czy przeciwnie
– zniechęcało do wyjazdu w tak odległe zakątki Europy za niemałe pieniądze,
kiedy pogodę jak w strefie o klimacie śródziemnomorskim mieliśmy w Polsce?
Abstrahując od pytań o takie szczegóły, podróż miałem zaplanowaną od A do Z, z
odpowiednim wyprzedzeniem zarezerwowałem miejsca zakwaterowania, do nawet
sześciu miesięcy wcześniej nabyłem w sieci bilety kolejowe oraz autobusowe w
zaskakująco niskich progach promocji, a początek trasy przedstawiał się
podobnie jak w latach 2016-2017. Tak wybrałem, bowiem park narodowy Slovenský kras pozostawał tematem
niewyczerpanym i nie wyobrażałem sobie, żeby w pierwszych dniach podróży
miejsce to pominąć. Po wyjeździe stamtąd miałem przez dzień i noc, z kilkoma
przesiadkami zmierzać z południowo-wschodniej Słowacji, przez Austrię do
środkowych Włoch, konkretnie do Lukki (Lucca), a cel ostateczny i nie da się
zaprzeczyć, że najbardziej interesujący, znajdował się w apulijskim mieście
Bari. Nigdy wcześniej nie dojechałem do południowych Włoch, a zwłaszcza do
żadnego miasta leżącego na przysłowiowym „obcasie włoskiego buta”, zatem wizyta
w tej części kraju, z możliwością poznania odrębności tamtejszej dawnej
architektury i sztuki, uroku krajobrazów oraz spotkania zaiste egzotycznych
gatunków motyli dziennych, napawała nie dającym się opisać entuzjazmem.
Pierwszy dzień mającej trwać około
dwóch tygodni wyprawy, przeznaczyłem na przejazd autokarem firmy FlixBus, będącej
„następcą” starszej sieci połączeń krajowych i międzynarodowych o nazwie
PolskiBus, z Wrocławia do czeskiej Pragi, skąd po kilku godzinach przerwy
czekała mnie ponad ośmiogodzinna podróż pociągiem nocnym do słowackich Koszyc.
2.
Praha hlavní nádraží, 9.06.2018. Autokar firmy FlixBus, relacji Warszawa – Łódź
– Wrocław – Praga, przybyć miał planowo na główny dworzec autobusowy w stolicy
Czech (Ústřední autobusové nádraží Florenc)
o godzinie 17.00, jednak już we Wrocławiu miał około sześćdziesięciu minut opóźnienia,
zatem nie było szans, żeby do Pragi dotarł na czas. Około godzinne opóźnienie autobusu
miało jednak swoje zalety. W odległości blisko stu kilometrów od Pragi niebo
pokryła gruba warstwa ciężkich chmur i rozpętała się burza: ulewny deszcz, ze
zmienną intensywnością, padał bez mała do późnego wieczora, nie był więc
możliwy jakikolwiek spacer po mieście w takich warunkach. Z trudem, dzięki
chwilowemu osłabnięciu opadów, zdołałem pokonać odległość ze stacji autobusowej
Ústřední autobusové nádraží Florenc do głównego dworca kolejowego w Pradze. Na
szczęście dworzec Praha hlavní nádraží to miejsce, w którym oczekując nawet
przez dobrych kilka godzin na dany pociąg, nie można się nudzić. Pozwolić sobie
można na wizytę w lokalnej kawiarni, gdzie ceny nie są wygórowane, iść do większego
kiosku i zaopatrzyć się w prasę, albo przynajmniej ją wstępnie przestudiować,
na dworcu znajduje się również księgarnia, którą z ciekawości można odwiedzić,
czy też – co da się polecić miłośnikom kolei – przyjrzeć się pociągom odjeżdżającym
i przyjeżdżającym na praski dworzec główny. A jest naprawdę na co patrzeć,
bowiem Praga, jak każda stolica, posiada mnóstwo połączeń, obsługiwanych przez
najrozmaitsze kategorie pociągów, krajowych oraz międzynarodowych. Dodatkową „atrakcję”
popołudnia i wieczoru 9 czerwca 2018 r. stanowił „koncert”, odgrywany przez
bliżej nieokreślonego muzyka na pianinie ustawionym w głównym korytarzu dworca.
3.
Praha hlavní nádraží, 9.06.2018. Mezistátní noční vlak IC RegioJet č. 1021,
společnosti RegioJet, ve směru Košice/Humenné, s pravidelným odjezdem v 21.48 přijel
na kolej 9 při nástupiští 3. Vlak pokračuje směrem: Pardubice hl. n., Zábřeh na
Moravě, Olomouc hl. n., Hranice na Moravě, Ostrava-Svinov, Ostrava hl. n.,
Havířov, Český Těšín, Třinec Centrum, Návsí, Čadca mesto (SK), Žilina, Vrútky,
Liptovský Mikuláš, Štrba, Poprad-Tatry, Spišská Nová Ves, Margecany, Kysak a
Košice.
Planowy
odjazd międzynarodowego pociągu InterCity
RegioJet z Pragi do Koszyc i Humenné’go przypadać miał na godzinę 21.48,
jednakowoż, podobnie jak w przypadku autokaru, którym przyjechałem kilka godzin
wcześniej do stolicy Czech, doszło do opóźnienia. Pierwszy komunikat, jaki padł
z megafonu na peronie dworca Praha hlavní nádraží brzmiał Vlak bude zpožděn asi 55 minut, a za chwilę Omlouváme se za vznik tohoto zpoždění. Ohlášena doba zpoždění se může
změnit. I istotnie, czas opóźnienia bardzo szybko się zmienił i owych
pięćdziesiąt pięć minut dłuższego oczekiwania na pociąg wzrosło do siedemdziesięciu.
Dało się zauważyć, że tłoczący się na peronie praskiego dworca pasażerowie
tracili cierpliwość, a ja nieustannie zastanawiałem się, na ile trzeba będzie
zmienić plany na dzień następny, skoro w Koszycach „wyląduję” o jedną do dwóch
godzin później. Długo wyczekiwany pociąg, liczący kilkanaście żółto-szarych wagonów
przyprowadziła wreszcie biało-zielono-szara lokomotywa Vectron 193 276-3,
która bardzo głośnym dźwiękiem kolejowego klaksonu zasygnalizowała wjazd składu.
4. Košice,
10.06.2018. Zmeškany medzištátný vlak IC RegioJet č. 1021, spoločností
RegioJet, zo smeru Praha hlavní nádraží, s pravideľným príchodom v 6.14,
prišiel na koľaj 5, pri nástupiští 5. Pozor! Dva prvé vozne, riadené za rušňom
budou pokračovat vo smeru Humenné.
Nie
widzę potrzeby rozpisywania się po raz kolejny na temat trwającej około ośmiu
godzin jazdy nocnym pociągiem InterCity
RegioJet z czeskiej Pragi do słowackich Koszyc, skoro pisałem na ten temat
przy okazji moich podróży w latach 2016 i 2017. Powiem tyle, że od 2018 r.
zmieniła się nieznacznie relacja tego pociągu: nie kończyła się tak jak
wcześniej, w Koszycach, lecz dwa do pięciu pierwszych wagonów za lokomotywą
„przejmowała” na stacji w tym ostatnim mieście lokomotywa spalinowa serii 750,
zwana popularnie „Nurkiem” i ten niedługi skład kontynuował relację do stacji
Humenné.
Niestety, wraz z niewielką zmianą
relacji pociągu zmieniły się zasady korzystania z biletów w cenach promocyjnych.
We wcześniejszych latach za bilet w najniższym progu promocji, wykupiony
odpowiednio wcześniej można było podróżować w wagonie klasy economy, w przedziale na sześć osób, z wysuwanymi
wprzód siedziskami. Od 2018 r., oprócz tworzących skład nocnego pociągu InterCity RegioJet wagonów przedziałowych
serii Bmz61, Ampz61 (business) oraz
sypialnych Bcmz61 (spací vůz)
włączono wagony nowej klasy low cost, reprezentujące
serię Bmpz61 i ABmz61. Oczywiście, wagony tej ostatniej serii, podobnie jak
pozostałe są konstrukcyjnie dostosowane do prędkości 160 km/h, czyli
maksymalnej, jaką pociąg InterCity RegioJet rozwija w swej
relacji (jakkolwiek jeżeli zamiast Vectronu 193 ten sam skład ciągnie Škoda
362/162, nie przekracza on 140 km/h). Jednak nie mają przedziałów,
pozbawione są zamkniętego systemu oczyszczania toalet, a co najgorsze, siedziska
w nich nie mają podnóżków ani funkcji pochylania do tyłu, co przy podróży w
godzinach nocnych stanowi nie lada dyskomfort. W cenę w najniższym progu
promocji przestano również wliczać, przysługującą każdemu pasażerowi we
wcześniejszych latach butelkę niegazowanej wody mineralnej (0,33 l) oraz drobną
przekąskę w formie rogalika z ciasta francuskiego (croissant).
5.
Rožňava, Apartmán v Privat Penzióne Eva pri Ružovej ulici čp. 21, 10.06.2018.
Podobnie jak rok wcześniej, miejsce pierwszego planowanego w ramach podróży
pobytu stanowiła Rożniawa (Rožňava), bowiem to niewielkie miasto w
słowacko-węgierskiej krainie Gemer jest najlepszym „portalem” parku narodowego Slovenský
kras. Miejsce zakwaterowania również
wybrałem to samo, co rok oraz dwa lata wcześniej i niewiele przesadzę, mówiąc,
że zatrzymałem się u zaprzyjaźnionych gospodarzy.
Na
pobyt w południowo-wschodniej Słowacji nie miałem za dużo czasu, zatem trzeba
było dobrze przemyśleć, dokąd w kolejny dzień się udać na wędrówkę. W związku z
niemożnością, z przyczyn ode mnie niezależnych, pełnego zrealizowania planów
podróżniczych w czerwcu 2017 r., miejsce, na którym szczególnie mi zależało był
dostępny z niedaleko od Rożniawy (Rožňava) leżącej gminy Zádielske Dvorníky
wąwóz Zádielska tiesňava lub Zádielska dolina. Gdy jednak znalazłem się w
czerwcu 2018 r. na terenie parku narodowego Slovenský kras, ogarnęły mnie
wątpliwości, czy rzeczywiście jedyny w całości dostępny dzień miałbym poświęcić
na rzeczony wąwóz. Oczywiście cel nadrzędy moich wędrówek przez imponujące
pięknem przyrody szlaki południowo-wschodniej Słowacji stanowiły spotkania z
ciekawymi i bynajmniej niełatwymi do napotkania gatunkami motyli dziennych, a
zwłaszcza z już dwukrotnie w tym rejonie poszukiwanym zygzakowcem kokornakowcem
(Zerynthia polyxena). Z tego samego
powodu trasę na 11 czerwca należało zaplanować tak, aby obejmowała tereny jak
najmniej zalesione, za to wiodła przez jak najwięcej rozległych obszarów łąkowych
lub ewentualnie skrajów lasów, bowiem z doświadczenia wiedziałem, iż właśnie
tam spotkać można najwięcej i najciekawszych okazów motyli. Przeto po
kilkakrotnym przestudiowaniu mapy turystycznej obrałem jednak, tak jak rok
wcześniej, park krajobrazowy Silická planina.
6.
Silica (okres Rožňava), 11.06.2018. Nie da się zaprzeczyć, że po męczącej całonocnej
podróży z Pragi do Koszyc, mającej miejsce 9/10 czerwca 2018 r., musiałem
solidnie odpocząć. Mimo to kolejnego dnia (11 czerwca) wyruszyłem na wędrówkę o
całkiem przyzwoitej porze. Jeszcze przed wymarszem spojrzałem na niebo nad
Rożniawą (Rožňava) i okolicami, aby się upewnić, czy nie zmienić spontanicznie planów
i nie wybrać się do wąwozu Zádielska tiesňava/Zádielska dolina, tak jak
planowałem wcześniej. Dało się jednak zauważyć, że nad tą częścią parku
narodowego Slovenský kras kumulowały się chmury burzowe, co stanowiło wystarczające
ostrzeżenie i tym bardziej utwierdziło mnie w wyborze Silickiej Planiny.
Poprzedniego dnia obejrzałem w telewizji prognozę pogody, zgodnie z którą 11
czerwca miał być dniem średnio ciepłym (do 25 stopni), z przewagą słońca,
jakkolwiek zachmurzenia i „niewielkiego przelotnego deszczu” nie dało się
wykluczyć. Wierząc prognozom, warunki do udania się na długi spacer płaskowyżem
na granicy parku Slovenský kras i węgierskiego Aggteleki Nemzeti Park oraz
„polowania” aparatem cyfrowym na motyle dzienne wydawały się znakomite. Wsiadłem
więc do autobusu podmiejskiego na dworcu w Rożniawie (Rožňava) i krętymi drogami
wijącymi się przez górzystą krainę Gemer dotarłem do wioski Silica (węg.
Szilice). Oczywiście, nie do pomyślenia było wędrować po raz drugi szlakiem
niebieskim, tak jak rok wcześniej, przeto wybrałem szlak czerwony.
Pieszą
wycieczkę chciałem zaplanować tak, aby iść jak najdłużej przez rozległe polany
i skraje lasów, celem podziwiania walorów krajobrazowych słowackiego płaskowyżu
oraz obserwacji motyli dziennych, następnie dojść do przełęczy Jablonovské sedno,
a stamtąd kontynuować wędrówkę do wsi Lipovník (inna nazwa słowacka: Krná Lipa,
węg. Hárskút), gdzie znajduje się romański, wielokrotnie przebudowywany kościół
p.w. św. Jana Chrzciciela. Nie było raczej szans, żeby rzeczony wiejski
kościółek obejrzeć od wewnątrz, jednakowoż wycieczka w ten sposób zaplanowana
stanowić mogła świetne połączenie poznawania walorów krajobrazowych,
przyrodniczych i zabytkowej architektury sakralnej.
7.
Silická Planina, Jašteričie/Silické jazero (jazierko), 11.06.2018. Wędrując
czerwonym szlakiem przez park krajobrazowy Silická Planina, z gminy Silica w
kierunku Jablonovské sedlo – Soroška, nie sposób nie natknąć się na
zlokalizowane nieopodal szlaku jezioro epizodyczne, mianowicie Jašteričie lub Silické
jazero (jazierko). Jezioro to mieści się w odległości około 2 km od wsi Silica (węg. Szilice),
u zachodniego podnóża szczytu Fabianka (633 m n.p.m.). Z geomorfologicznego punktu
widzenia znajduje się ono w obrębie Słowackich Gór Kruszcowych (Slovenské rudohorie), a dokładniej na
terenie łańcucha górskiego Slovenský kras. W sezonie letnim ów naturalny,
epizodyczny zbiornik wodny wysycha, jakkolwiek jest rozpoznawalny dzięki
znajdującej się przy nim studni z drewnianym żurawiem, przy której, pod również
drewnianym zadaszeniem umieszczono tablicę z nazwą miejsca oraz krótkim opisem.
Jašteričie jazero jest największym,
jakkolwiek w dobie obecnej stopniowo zanikającym jeziorem krasowym na terenie
Słowacji. Znajduje się na wysokości 586 m n.p.m., a jego powierzchnia liczy w
przybliżeniu 1,2 ha .
Powstało na skutek osadzania się kamieni i gliny na dnie leja krasowego, a na
jego północno-zachodnim brzegu mieści się nadal czynny ponor, czyli zagłębienie
w obszarze krasowym, w który woda rzeki lub potoku wpływa pod powierzchnię,
tworząc podziemne korytarze. Oprócz wód podziemnych epizodyczny zbiornik
przyjmował gromadzącą się na dnie leja wodę deszczową. Starsi mieszkańcy gminy
Silica wspominają, iż w sezonie letnim niejednokrotnie w jeziorze tym się kąpali,
a poza porą letnią także łowili ryby. Z przekazów ich wiadomo, że wśród
żyjących w jeziorze ryb największym zainteresowaniem cieszyły się karpie. Niestety
w dobie dzisiejszej epizodycznie pojawiająca się woda jeziora ulega systematycznemu
zanieczyszczaniu i jest niemal pozbawiona organizmów żywych. Co więcej, o ile
się pojawia, szybko pokrywa ją warstwa rzęsy wodnej, zatem Jašteričie jazero dziś
bardziej przypomina bagno bądź moczary niż jezioro czy staw. Jeśli poziom wody
przekroczy wcześniej wspomniany ponor, nadmiar wody odprowadzany jest do
zlokalizowanej za ponorem jaskini, której długość sięga 1290 m (sic!), stamtąd zaś do
głęboko pod ziemią mieszczącego się systemu hydrologicznego Silickiej Planiny,
zwanego Vel’ká skala. Aczkolwiek epizodycznie pojawiająca się woda zbiornika Jašteričie
jazero wykazuje aktualnie wysoki stopień zanieczyszczenia, w sezonie
późnowiosennym i letnim, kiedy jezioro wysycha, staje się ono środowiskiem
sprzyjającym występowaniu licznych (także rzadkich) gatunków zwierząt niższych
i wyższych: mięczaków, chrząszczy, motyli, ropuch, niejadowitych węży oraz
dzikich kaczek.
8.
Silická Planina, 11.06.2018. Płaskowyż na pograniczu Słowacji i Węgier, o
którym mowa dosłownie obfituje w obszary łąkowe. Rozległe polany u podnóży wzniesień,
polany śródleśne, niewielkie pagórki pokryte roślinnością stepową oraz
pojedynczymi drzewami lub niewielkimi skupiskami drzew i krzewów, a nade
wszystko dzikość krajobrazów w stopniu minimalnym zmienionych przez człowieka
to doskonałe miejsce na wypoczynek, wyciszenie, chłonięcie czystego powietrza
czy jedynie zbieranie sił na dalszy etap podróży. Z niejednego powodu
najbardziej godnym polecenia terminem wizyty na Silickiej Planinie może być
czerwiec. Pięknem swym ujmują wówczas wymalowane „pędzlem” soczystej,
późnowiosennej zieleni pejzaże, polany, których zieleń upstrzona jest czerwienią
maków polnych, bladym błękitem chabrów, bielą i jasnym różem stokrotek. Zaletą nadrzędną
wizyty na Silickiej Planinie w czerwcu jest jednak całkowita niemal nieobecność
turystów. Brak innych chętnych do wędrówki szlakami omawianego parku
krajobrazowego sprzyja nie tylko bujnie kwitnącej roślinności, ale i obecności
bogatej fauny motyli dziennych. Dla zawodowo lub amatorsko zainteresowanych
tymi ulotnymi pięknościami Silická Planina stanowi prawdziwy raj na ziemi, głównie
ze względu na możliwość natknięcia się na gatunki nader rzadkie. Jednakowoż znane
i pospolite motyle, jak bielinek kapustnik czy bytomkowiec (Pieris brassicae, Pieris napi), rusałka
pawik (Aglais io), modraszek ikar (Polyommatus icarus) czy czerwończyk
żarek (Lycaena phlaeas) bytują w środowisku
tym bardzo licznie.
9.
Silická Planina, 11.06.2018. Aczkolwiek nie przypatrywałem się zbytnio
drzewostanowi Silickiej Planiny, mogę sądzić, iż płaskowyż ten obficie porastają
wierzbowate (Salicaceae), zwłaszcza
topole, a nawet konkretny gatunek – osiki (Populus
tremula). Na jakiej podstawie wyciągam taki wniosek? Otóż od co najmniej
trzech sezonów późnowiosennych, w ramach eskapad lepidopterologicznych
poszukiwałem pięknego okazu motyla z rodziny rusałkowatych (Nymphalidae), o deseniu wierzchnich
stron skrzydeł przypominającym mozaikę w tonach granatu. Mam na myśli bywalca
dróg leśnych oraz polan przyleśnych i śródleśnych, który wyjątkowo upodobał
sobie topolę osikę – pokłonnika osinowca (Limenitis
populi). Z rozmaitych źródeł dowiedziałem się, jakoby najbliżej Wrocławia
okaz ten można było spotkać w Ślężańskim Parku Krajobrazowym. Moje wszystkie
wcześniej podjęte wypady w ten rejon, za interesującym mnie motylem okazały się
jednak bezowocne. Tymczasem na terenie parku krajobrazowego Silická Planina…
spotkałem kilka osobników tego gatunku na raz! Niestety, latały na tyle szybko
i wysoko, że nie było mowy o uwiecznieniu któregokolwiek z nich na zdjęciu. Ale
o czym można by w takim przypadku marzyć, mając do dyspozycji aparat cyfrowy z
zaledwie ośmiokrotnym zoomem optycznym? Nawet nakręcony na obiektyw
telekonwerter do fotografii makro niewiele pomógł.
10.
Silická Planina, 11.06.2018. Wędrówka przez polany i prześwity w lasach
liściastych oraz mieszanych Silickiej Planiny zaowocowała spotkaniem z ciekawym
okazem motyla z rodziny rusałkowatych (Nymphalidae),
znanym także w Polsce, jakkolwiek nigdy przeze mnie we moim kraju nie
napotkanym. Chodzi o rozpoznawalnego po relatywnie dużych „oczkach” na spodnich
stronach skrzydeł i szarobrunatnym wierzchu skrzydeł z wyrazistymi,
ciemnobrązowymi plamami o kształtach kolistych i owalnych osadnika wielkookiego
(Lopinga achine), w dawnej polskiej
nomenklaturze zwyczajowej nazywanego straszydełek stróżek. Na Silickiej
Planinie dało się spotkać po kilka osobników tego gatunku na jednym stanowisku
i na podstawie wiadomości znalezionych w sieci dowiedziałem się, jakoby także
sąsiadujący z parkiem narodowym Slovenský kras, węgierski Aggteleki Nemzeti
Park był miejscem bardzo pospolitego występowania tego motyla oraz innych
motyli, o które w innych rejonach Słowacji oraz Węgier jest dużo trudniej.
Niemniej ani jeden okaz osadnika wielkookiego (Lopinga achine), dostrzeżony przeze mnie w prześwitach lasów
liściastych Silickiej Planiny nie dał się „uchwycić” w obiektyw aparatu. Motyle
tak jakby wstydziły się pozować do zdjęć, chowając się przede mną w kępkach
liści. A może przeczuwały nadciągającą nawałnicę i poszukiwały miejsc do
ukrycia się przed nią?
11.
Neptis sappho – pasyn debrak, 11.06.2018, Silická Planina. Nie przywykłem
publikować zdjęcia motyla na blogu, pozostawiając je bez opisu, tu jednak
zaszła sytuacja wyjątkowa. Przepiękny, egzotycznie wyglądający okaz z rodziny
rusałkowatych (Nymphalidae), o
skrzydłach ciemnobrunatnych z trzema kontrastującymi z barwą podstawową,
białymi przepaskami w nazewnictwie naukowym występuje pod hasłem Neptis sappho, jakkolwiek nawet polska
nazwa zwyczajowa – pasyn debrak – dla większości może brzmieć obco. Niestety przepadła
możliwość uchwycenia tego motyla w dobry kadr fotograficzny, na skraju lasu na Silickiej
Planinie, bowiem kiedy na moment przysiadł na listku krzewu, spadły już pierwsze
krople deszczu. Myślałem, iż odrobinę pokropi i przestanie, ale grubo się
myliłem: intensywność opadów wzrastała z minuty na minutę, a towarzyszyły temu
błyski piorunów grzmoty. Wierząc telewizyjnym prognozom pogody z dnia
poprzedniego nie zabrałem na wędrówkę przez słowacki park krajobrazowy płaszcza
przeciwdeszczowego, schroniłem się więc pod obficie ulistnionym drzewem.
Niewielki początkowo deszcz nie zmienił się na szczęście w ulewę, ale kiedy ustał,
zauważyłem, iż solidnie zmokłem.
12.
Silická Planina, 11.06.2018. Przelotny deszcz przeszedł, ale niebo na tyle
zasnuło się chmurami, że raczej nie można było tego dnia liczyć na spotkania z jakimikolwiek
motylami. Szybkim krokiem ruszyłem z miejsca, aby korzystając z poprawy pogody
w miarę wcześnie dojść na przełęcz Jablonovské sedlo, zwłaszcza że – zgodnie z
informacją na drogowskazie – miałem przed sobą ponad dwie godziny drogi. Minąłem
niewielki las i wyszedłem na rozległe tereny łąkowe, jednak w tym właśnie momencie
grzmoty i huczenie rozległy się ponownie. Przez myśl mi przeszło: Och nie!!! Czyżby nadciągała kolejna burza?!
Miałem nadzieję, że tym razem przejdzie bokiem, jednak byłem w ciężkim
błędzie. Z całkowicie zachmurzonego nieba, nie w ciągu kilku minut, ale
kilkudziesięciu sekund spadła potężna, trudna do ogarnięcia wyobraźnią ulewa.
Wszystko działo się tak szybko, że czasu zabrakło nawet na schowanie aparatu
fotograficznego do pokrowca i nieszczęsny sprzęt chroniła jedynie torba
podróżna. O żadnym schronieniu się przed walącym strugami deszczem nie mogło
być mowy, gdyż nawałnica dosłownie „runęła mi na głowę” kiedy wędrowałem przez
łąki słowackiego płaskowyżu. Pod ambonę myśliwską mijaną po drodze też nie dało
się wejść, skoro otoczona była niewiarygodnie wysoką i skąpaną w deszczu trawą.
Gliniaste ścieżki czerwonego szlaku Silickiej Planiny zmieniły się w rwące
strumyki i w tych ekstremalnie trudnych warunkach skazany byłem pieszo
przedzierać się przez ścianę ulewnego deszczu do przełęczy Jablonovské sedlo.
Cel wędrówki osiągnąłem, jednakowoż główne narzędzie pracy – czyli sprzęt
fotograficzny – koszmarna nawałnica zniszczyła nieodwracalnie (!).
Cóż to w praktyce oznaczało? Jeden z
najgorszych scenariuszy: koniec podróży dopiero rozpoczętej i konieczność
powrotu do Polski kolejnego dnia (12 czerwca 2018 r.). A miałem wtenczas
zmierzać w stronę Bratysławy, Wiednia, Florencji, następnie toskańskiej Lukki i
stamtąd po trzech dniach do apulijskiego Bari. Zamiast tego obrałem kierunek
przeciwny i z przesiadkami w Koszycach (Košice), Żylinie (Žilina), Zwardoniu i
Katowicach wróciłem „z pustymi rękami” do Wrocławia. Na straty spisane zostały
bilety kolejowe i autokarowe w świetnych cenach promocyjnych, wizyta w
Bibliotece Państwowej (Biblioteca Statale)
w Lukce (Lucca), zarezerwowane wcześniej kwatery, w tym jedna z kuponem
rabatowym. Użalać się nad sobą nie wolno, ale… nie tak sobie wyobrażałem trzynastą
w moim życiu, samodzielnie organizowaną podróż z Polski do Italii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz